Bajka o nauce

W pewnym kraju wydano rozporządzenie, że o tym, co jest nauką, a co nią nie jest, decydować będzie Ministerstwo Nauki.

(Może cię to wcale nie zdziwi, wszak mamy i u nas takie ministerstwo i to ono decyduje  jakie studia zasługują na tytuł „wyższych”, a jakie pozostać muszą niższe. Urzędnicy tego ministerstwa dysponują odpowiednimi kryteriami.)

W tym kraju, o którym mowa w pierwszym zdaniu, uznano że nauka musi być zgodna z poglądami naukowymi. Zatem przystąpiono do sporządzenia urzędowego wykazu naukowych poglądów. Niestety okazało się, że to, co wczoraj było naukowe, dziś nim być przestawało. A także pojawiały się nowe paradygmaty, które w dotychczasowej nauce się nie mieściły. Urzędnicy byli skonfundowani – mieli wrażenie, że łapią wodę w sito: im bardziej się starali, tym bardziej nie zostawało im NIC.

W końcu uznano, że za naukowe należy uważać te poglądy, które wyznają naukowcy. I dopiero się zaczęło! Pogodzić ze sobą literaturoznawców z fizykami kwantowymi jeszcze może jakoś by się dało, ale kognitywistów z inżynierami lądowymi czy fizyków kwantowych z geodetami… doprawdy, żadnym sposobem. Co więcej, teologowie twierdzili, że też są naukowcami, bo studiują wiedzę o Bogu (cóż z tego, że jest on z definicji swej nie-do-poznania). Religioznawcy natomiast naukowo dekonstruowali teologie. Pojawili się etycy i powiedzieli, że także ich nauka – nauka o moralności, o tym co dobre, a co złe  – w pełni zasługuje na to miano (niestety, nie byli w stanie między sobą uzgodnić, co do czego się zgadzają – była to najbardziej kłótliwa odmiana naukowców). Nauki o wojnie i wojskowości domagały się należnego sobie miejsca, podczas gdy ekologia i nauka o zmianach klimatycznych zwalczała naukowe podstawy wielu gałęzi gospodarki tego kraju. Do tego dochodziły nauki o zarządzaniu, które chętnie naukowo zarządziłyby tym całym bałaganem…

Podobnie jak Król Aleksander mieczem rozciął gordyjski węzeł, tak i w tej splątanej sytuacji, trzeba było męża (no, nie, przecież nie kobiety!) stanu, męża opatrznościowego, który jako prawodawca i namaszczony przedstawiciel suwerena, podjął jedyną słuszną decyzję: „O tym, kto jest naukowcem, i co jest nauką – będę decydować ja”. I odtąd w kraju tym zapanował porządek. To, co nie uzyskało zatwierdzenia prawodawcy stawało się pseudo-nauką, mrzonką lub mitem. Niektórzy spośród niezatwierdzonych uciekali się do wybiegów i swoją działalność nazywali np. nauką pozapaństwową lub nauką wolną. Jednak prawodawca i jego urzędnicy szybko zdemaskowali ich manipulację semantyczną. Zapanował ład i porządek.

Pytanie do czytelnika: Jak, twoim zdaniem, rozwijała się nauka w tym kraju?

(Autor zdjęcia: Robin Vet)

Ewa Mukoid

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *