Wygnanie z Raju
Dobrze jeszcze pamiętamy biblijną opowieść o Wygnaniu z Raju, w której rozgniewany Bóg skazuje Adama i jego potomstwo na znojny trud, aby w pocie czoła zapewniali byt i zdobywali pożywienie. Przez wieki tak właśnie postrzegana była praca – oznaczała przymus dopust losu, męczący obowiązek, zniewolenie, katorgę – zaprzeczenie przyjemności i urody życia. Człowiek był skazany na pracę. Tylko uprzywilejowani mogli nie pracować.
Odwrócone przekleństwo
I oto niepostrzeżenie, na przełomie stuleci, a już szczególnie w wieku 21. zaczyna dziać się coś dziwnego – już nie praca, lecz brak pracy okazuje się przekleństwem. I nie chodzi tu wyłącznie o ekonomiczne konsekwencje bycia bezrobotnym. Także ludzie i społeczności bogatego Zachodu, którym zasiłki socjalne pozwalają na względnie dostatnie życie, coraz częściej traktują pracę (zawodową, zarobkową) nie jako przymus, lecz prawo i przywilej. Wskazują na to choćby sposoby użycia języka. Mówi się więc o kimś, że „otrzymał” lub „uzyskał” pracę, jej obietnicę lub przyrzeczenie. „Otrzymać”, „uzyskać”, „zdobyć” to słowa z kontekstu nagrody, sukcesu, spełnienia. W tym samym kontekście znaczące może być przyjrzenie się postawom i zachowaniom wielu kobiet, które wprawdzie mogłyby komfortowo funkcjonować w tradycyjnej roli mężatki utrzymywanej przez życiowego partnera czy ojca dzieci, jednak dla poczucia swojej godności, realizacji siebie, satysfakcji z życia czy autonomii wyrażają potrzebę „posiadania” pracy. I nie chodzi tu o majątek czy zabezpieczenie finansowe, ale właśnie o pracę – pracę zawodową, zarobkową, regularną, która jest wykonywana, oceniana i wynagradzana.
Praca jako nagroda i wzmocnienie
W zamożnych społeczeństwach, a zwłaszcza dotyczy to najmłodszych wchodzących na rynek generacji, praca zawodowa kojarzona jest z głównie takimi wartościami jak: rozwój, komunikacja z innymi, realizacja i wzrost swojego potencjału, możliwość tworzenia i działania, doświadczania sprawczości, wywierania wpływu i przewodzenia ludziom, przeprowadzanie wartościowych zmian, budowanie i wyrażanie swojej osobowości. Korzyści płynące z pracy sytuowane są więc bardziej na płaszczyźnie duchowej, emocjonalnej, relacyjnej czy społecznej niż stricte ekonomicznej. W pracy młody człowiek chce demonstrować kim naprawdę jest, w pracy ma odkrywać i rozwijać swoje talenty, wykorzystywać je dla szerszego dobra, budując zarazem swoją tożsamość i pozycję. Funkcja finansowa schodzi „jak gdyby” na dalszy plan. „Jak gdyby”, bo oczywiście praca po pierwsze powinna być godziwie wynagradzana. To jednak nie zawsze jest warunek sine qua non. Także powyżej pewnego progu, subiektywnie uznawanego za godziwy, dalszy wzrost wynagrodzenia przestaje mieć znaczenie i nie stanowi już dodatkowej motywacji.
Praca tworzy sens i wartość
Brak pracy zawodowej, jej utrata, długotrwała niemożność jej „dostania” lub „zdobycia” często odbierane bywają zarówno przez osobę, której dotyczą jak i jej otoczenie, jako świadectwo niższej wartości intelektualnej, społecznej, stygmatyzowane jako nieudolność. Nierzadko także w sytuacji „naturalnego” rozstania z pracą zawodową, jakim jest związane z wiekiem przejście na emeryturę, pojawiają się podobne symptomy. Emeryt czuje się pozbawiony czegoś, co – jak się wówczas okazuje – w znacznej mierze nadawało sens nie tylko jego życiu, ale i w pewien sposób wyznaczało wartość jego osoby. Zdarza się, że również jego najbliższe i dalsze otoczenie zaczyna traktować go z mniejszym szacunkiem, spychać na margines ważności. W magiczny sposób osoba, która jeszcze przed chwilą była pełnowartościowym zapracowanym człowiekiem, liczącym się elementem sieci zawodowych, staje się niepotrzebnym społecznie starcem, dla którego miejsce jest co najwyżej w ścisłej rodzinie, gdzie może pełnić funkcje pomocnicze, obsługując „pracujące” dzieci.
Wykluczenie z VUCA
„Wypadnięcie” z rynku pracy to nie tylko wykluczenie z szerszych, najczęściej stymulujących, powiązań i kontaktów społecznych, to także utrata dostępu do najnowszych bardzo szybko ewoluujących technologii. To głównie one determinują znamienne charakterystyki świata VUCA (volatility, uncertainty, complexity, ambiguity, czyli ulotność, niepewność, złożoność i wieloznaczność). Człowiek, który przestaje wykonywać swoje zawodowe funkcje, traci „połączenie”, staje się „disconnected” nie tylko w stosunku do innych, czytaj: „pracujących” ludzi, ale także do technologicznej czasoprzestrzeni, w której tamci nie tylko stale przebywają, lecz i nieustannie ewoluują. Niepracujący zawodowo „wypada” z aktualności czasu, odchodzi w przeszłość, która już się nie liczy. Jej symbolicznym wyrazem są stare modele telefonów, które nie potrafią już komunikować z tymi najnowszymi, stare modele samochodów, których obsługa odwołuje się do przestarzałych sposobów spędzania czasu, tematów rozmów, stylu stosunków międzyludzkich. Poza światem VUCA, świat zdaje się nie istnieć.
Agresja i depresja
Pozbawienie pracy (zawodowej, zarobkowej, stanowiącej stały i obowiązkowy punkt harmonogramu) zagraża utratą bycia człowiekiem (takim jak inni, tj. pracujący) i bycia postrzeganym jako człowiek (taki jak inni, tj. pracujący). Odczuwalną społecznie behawioralną konsekwencją takiego stanu staje się, bezpośrednio wynikający z frustracji wykluczenia, lawinowy wzrost postaw i zachowań agresywnych z jednej strony, a z drugiej – objawów depresji.
Dotychczasową metodą przeciwdziałania im i zapobiegania ich propagacji były próby „uzdrawiania” rynku pracy, tworzenie nowych miejsc pracy, rozmaite inicjatywy społeczne, edukacyjne, ekonomiczne i polityczne mające na celu inkluzję wykluczonych tj. przywrócenie ich społeczności ludzi pracujących.

Widmo sztucznej inteligencji
Jednak tego rodzaju działania tracą rację bytu w obliczu nadchodzącej szybkimi krokami epoki AI – sztucznej inteligencji. Postęp technologiczny, wykluczając niepracujących z VUCA, powoduje jednocześnie, że zagrożenie utratą i brakiem pracy przestanie być li tylko sytuacją indywidualną, sporadyczną i czasową, lecz nabierze wymiarów strukturalnych i chronicznych, dotykając całych i coraz liczniejszych kategorii społeczno-zawodowych. Wiadomo już, kto najpierw straci pracę, obserwujemy kto już ją traci, domyślamy się kto będzie następny.
Mówi się (być może z przesadnie naiwnym optymizmem), że „dla ludzi” pozostaną zawody kreatywne, związane z relacjami, emocjami, no i rzecz jasna – programowaniem i obsługą tejże sztucznej inteligencji, która wszakże ma zastąpić nas, gdzie tylko będzie się dało. Czy faktycznie programiści staną się kontrolerami i zarządcami świata, czy też AI całkowicie wymknie się spod kontroli człowieka? – próba odpowiedzi na to pytanie jest w chwili obecnej czystą spekulacją. Nikt nie dysponuje odpowiednimi danymi, które mogłyby dostarczyć przekonywujących argumentów, bo też nie było precedensu ani w znanej nam historii cywilizacji ani nawet analogii w dostępnej historii naturalnej.
Raj utracony
W każdym razie wydaje się, że w nieodległej przyszłości biblijne przekleństwo skazujące człowieka na pracę zostanie przełamane za sprawą niesamowitych efektów ludzkiej pracy. Czy jednak to przekleństwo nie przetrwa paradoksalnie pod postacią swojego własnego zaprzeczenia? Przekleństwem epoki AI będzie skazanie człowieka na brak pracy.
Wielkie liczby wykształconych, ambitnych, energicznych, młodych i dojrzałych ludzi zostaną pozbawione tych wszystkich korzyści, jakie aktualnie wiążą się z posiadaniem i wykonywaniem pracy (zarobkowej). Nawet przy założeniu, że państwo dobrobytu zapewni im środki materialne niezbędne do życia na przyzwoitym poziomie, nie będzie w stanie dostarczyć im tego, co stracą subiektywnie, emocjonalnie i społecznie, a co sytuuje się w sferze wartości pozamaterialnych.
Powtórzmy: ludzie, którym odbiera się możliwość realizacji siebie i swoich (lub przyswojonych) celów w zorganizowanym, społecznie uznawanym za wartościowe działaniu, (wiążącym się z otrzymywaniem adekwatnego wynagrodzenia), reagują frustracją. Ta zaś na dłuższą metę zmienia się w depresję lub agresję. Jeśli te zjawiska obejmą znaczne, a mogą objąć przeważające części społeczeństw, egzystencja ludzkości może stać się Hobbe’owskim stanem chaotycznej wojny wszystkich przeciw wszystkim. Oto wizja kolejnego Wygnania z raju. Utraconym rajem okaże się mrzonka o quasi powszechnym posiadaniu – nadającej sens życiu i wartości osobie – pracy.
Czy są jakieś wyjścia?
Jakie zatem rysują się opcje zapobieżenia tej sytuacji?
Jedna to zahamowanie postępów prac nad sztuczną inteligencją. Wszakże wydaje się ona mało realistyczna.
Druga – to jakaś radykalna zmiana znaczenia tego, co rozumiemy przez pracę, tak by wartości, jakie są z nią aktualnie związane, mogły być realizowane inaczej, np. w rodzinie, w społeczności lokalnej, w świecie wirtualnym. Substytutem pracy stałyby się zajęcia służące w rzeczywistości utrzymaniu spokoju społecznego poprzez zapewnienie ludziom porcji rozrywki, przyjemności i zagospodarowania czasu. Ta opcja niepokojąco zbliża nas do dystopii opisanej przez Huxleya w Nowym wspaniałym świecie.
Wreszcie opcja trzecia, pośrednia i kompromisowa, to próba utrzymania tego, co jeszcze (być może) da się utrzymać. Skoro wyposażone w większą od naszej inteligencję roboty odbiorą nam robotę – starajmy się zachować dla siebie choćby jej małą cząstkę. Skoro, jak się wydaje u progu trzeciego tysiąclecia, człowiek stworzony jest do pracy i bez niej nie potrafi być szczęśliwy, być może właściwym wyjściem będzie znalezienie i zachowanie dla niego tej minimalnej dawki pracy, która utrzyma go w dobrostanie. Niekoniecznie będzie to osiem godzin dziennie, niekoniecznie pięć dni w tygodniu. Ile zatem? Tyle tylko, ile wynosi niezbędne minimum.
Co mówią naukowcy?*
Mówią, że chociaż w większości krajów tydzień roboczy to około 40 godzin pracy, jednak biorąc pod uwagę automatyzację i big data, jego skrócenie nie powinno zmniejszyć obecnego poziomu produktywności.
Dalej mówią, że ponieważ w niedalekiej przyszłości, sztuczna inteligencja zastąpi ludzi w większości znanych nam aktualnie zawodów, tydzień pracy będzie musiał zostać znacznie skrócony, „aby więcej osób mogło czerpać korzyści psychiczne związane z pracą”.
Z badań, którymi objęto ponad 70 000 osób w różnym wieku, wynika że już 8 godzin pracy w tygodniu pozytywnie wpływa na zdrowie psychiczne i dobre samopoczucie, a „wydłużanie tego czasu nie ma dodatkowego wpływu”.
*(Treść tego paragrafu oparłam na informacjach zawartych w: https://biuletyn.servier.pl/39351/krotszy-czas-pracy-dla-wszystkich-ile-platnej-pracy-jest-potrzebne-dla-zdrowia-psychicznego-i-dobrego-samopoczucia [2019.06.26] Także wszystkie cytaty pochodzą z tego źródła.)
Utopia?
Czyżby zatem czekała nas rewolucja? Pięciodniowy weekend i dwa dni robocze? Czemu nie?! – odpowiedzą pracownicy kreatywni oraz ci, którzy zmuszeni są spędzać wiele godzin w biurze, udając, że pracują, podczas gdy swoje zadania byliby w stanie realizować znacznie szybciej, gdyby nie przyzwyczajenia i oczekiwania przełożonych.
To utopia! – zakrzykną inni. Im w odpowiedzi przypomnę, że jeszcze w pierwszej połowie 20 w. za idealistyczną mrzonkę uznawano postulaty ograniczenia dnia roboczego do 8 godzin (także dzieci pracowały kiedyś po 12 godzin dziennie i uznawane to było za „normalne”).
Praca w wymiarze 8 godzin na tydzień może dawać człowiekowi zupełnie nowe, niepomiernie zwiększone możliwości rozwoju i poznawania siebie, budowy kontaktów społecznych i towarzyskich, twórczości, udziału w kulturze, realizacji marzeń, pasji, misji czy choćby uprawiania swego hobby. Już obecnie wiele z nich realizowanych jest w świecie wirtualnym, bez potrzeby „wychodzenia z domu”. To oczywiście może stanowić przeszkodę i ograniczenie dla osób, które pozostały poza obszarem technologii informatycznych.
Brrr, życie przeniesione do Internetu – brzmi koszmarnie, czyż nie?
Jednak obok niewątpliwie zwiększonej obecności w sieci i przeniesienia działania do przestrzeni wirtualnej (które to zjawiska zresztą nieustannie się pogłębiają, niezależnie od tego czy i jak długo pracujemy), taka zmiana mogłaby pociągnąć za sobą jeszcze kilka innych – istotnych dla ludzkiego gatunku.

Miłość, przyjaźń, rodzina, społeczność i… imperatyw kategoryczny
Mniejszy wymiar pracy mógłby łączyć się ze wzrostem znaczenia życia rodzinnego i towarzyskiego. (Ta tendencja jest skądinąd coraz bardziej widoczna w młodszych pokoleniach). Słowo „sukces” przestałoby zatem oznaczać wyłącznie karierę zawodową i osiągnięcia finansowe. Już nie tylko kobiety, ale i mężczyźni bardziej docenialiby tzw. wartości prywatne – posiadanie przyjaciół, doświadczanie i okazywanie miłości, rodzicielstwo, partnerstwo, sztukę życia dnia codziennego.
Być może w ślad za tym otworzyłyby się nasze „molekularne” rodziny i rozkwitłoby życie społecznościowe – już nie tylko w znanej nam obecnie karykaturalnej formie tzw. mediów społecznościowych, ale w rzeczywistości lokalnej, sąsiedzkiej, wielkich rodzin, małych ojczyzn.
Być może wraz ze zmianą pojęcia sukcesu, zmieniłoby się także nasze rozumienie pracy. Nie byłaby to już praca liczona w jednostkach czasu, kontraktowana, oceniana i wynagradzana w pieniądzu. Byłaby to działalność użyteczna dla jednostki i dla jej otoczenia, wprawdzie niekontraktowa, lecz wynikająca z moralnego „imperatywu kategorycznego”. Nie byłaby to także praca bezinteresowna, żadne hobby czy ulotna zachcianka. Wynagradzana byłaby wartościami niezbędnymi do psychicznego dobrostanu – życzliwością i uznaniem otoczenia oraz własną satysfakcją i radością. Praca na takich zasadach niosłaby szczęście i spełnienie. Nie byłaby ani prawem, ani przywilejem, lecz wolnością. I to dopiero oznaczałoby koniec biblijnego przekleństwa!
Kto wie
Oczywiście to wszystko „mogłoby” się stać, jednak nie ma żadnej pewności, że tak się stanie – jak mawiają filozofowie: z tego, że coś być powinno, nie wynika, że to coś jest lub będzie. Równie dobrze może stać się coś zupełnie odmiennego. Co? Nie wiem. Tak zwanego konia z rzędem temu, kto wie.
Prognozy mają to do siebie, że albo sprawdzają się albo nie. Komentatorzy post factum potrafią uzasadnić konieczność zarówno jednego jak i drugiego. Jest to ogólnie stosowane w nauce podejście teoretyczne – polega ono na wiedzy czerpanej z przeszłości.
Istnieje jednak podejście alternatywne – polega ono na takiej wiedzy, która tworzy przyszłość. Tę wiedzę, jeśli ma ona na celu tworzenie dobra, wolę nazywać mądrością. Mądrość, w odróżnieniu od wiedzy jest zawsze praktyczna zawsze etyczna, to znaczy nastawiona na aktywne tworzenie przyszłości w horyzoncie dobra.
Ludzie mądrzy nie teoretyzują, lecz organizują działania. Wiedzą, że nawet jeśli nie przyniosą one natychmiastowych efektów, skumulują się z działaniami innych mądrych ludzi i pewnego dnia – zadziałają. Tak było z wszystkim postępowymi ruchami wyzwoleńczymi, wyzwoleniem od dogmatów, od despotów, z wyzwoleniem niewolników, wyzwoleniem kobiet. Podobnie może być z wyzwoleniem człowieka od biblijnego przekleństwa pracy wraz z jego technologicznym technokratycznym odwróceniem.