To, co zabiera mi moją wolność działania, zamyka mnie w granicach niemożliwości, wprawdzie daje krótkotrwałe pozorne zadowolenie, lecz degraduje i niszczy prawdziwą radość życia i szacunek do siebie, tworzy iluzje i sprowadza na manowce, marnotrawi moją energię – jakże dobrze byłoby znaleźć jakąś zewnętrzną instancję, odpowiedzialną za to obcą złą moc, na którą dałoby się zrzucić winę. Wtedy zapewne wystarczyłoby zdecydowanie odwrócić się od niej, zwalczyć ją i pokonać swoją siłą woli, wytrwałością, inteligencją.
Niestety, mój demon jest we mnie, czyli jest mną. Nie ucieknę od siebie (chyba że w samobójstwo lub katatoniczny stupor), nie zwalczę siebie (chyba że za pomocą farmaceutyków lub operacji na mózgu zmienię się w kogoś kim nie jestem). Co mogę zrobić? Czy cokolwiek mogę zrobić? Czy jest to klątwa, z którą muszę żyć? Klątwa, która przybiera postać niemocy? Błędne koło nieudanych wysiłków, które nigdy się nie kończą, a kiedy staram się je przerwać, w wyniku otrzymuję apatię lub rozpacz? Jakie jest wyjście, o ile jest jakieś wyjście? Inaczej mówiąc: w jaki sposób błędne koło zamienić w koło zamachowe?
Powiem od razu, by nie trzymać cię w napięciu – tak, to jest możliwe, co nie znaczy, że łatwe.
Ale wróćmy na chwilę do początków. W erze przed-monoteistycznej ludzkim życiem mentalnym i emocjonalnym rządziły opowieści o bogach i herosach (ludziach, którzy dorównali bogom), o duchach przyjaznych i złośliwych, o wcielonych mocach, które znajdowały się dosłownie wszędzie. Cała przyroda była ożywiona i nawet kamienie potrafiły mówić. W takim świecie można było przypisać swoje dole i niedole zewnętrznym siłom, stąd też wzięło się pojęcie fatum (które zresztą przeszło do chrześcijaństwa w postaci przekazywanego z pokolenia na pokolenie grzechu pierworodnego i filozoficznego paradoksu niewolnej woli). Religie monoteistyczne wygnały z oficjalnego panteonu te zastępy bóstw, bożków, boginek, trolli, elfów, gnomów, płanetników i rusałek, choć nie zdołały wytrzebić ich z ludowych wierzeń, gdzie przetrwały właśnie w postaci pokracznej jako demony, diabły, rozmaite złe siły czyhające na człowieka i mamiące go pokusami (dobre wpływy zostały zastrzeżone dla świętych i aniołów).
A pozbawione ducha siły natury należało poznać i okiełznać – co faktycznie przez wieki robiła nauka i technika, a potem technologia. Człowiek stawał się panem przyrody i zdawało mu się, że w końcu opanuje wszystkie jej złe moce – choroby, kataklizmy, głód, a może nawet śmierć?
Tym jednak, czego nie potrafił opanować, okazały się jego demony wewnętrzne – nienawiść, chciwość, zawiść, złość, dojmujący smutek bez powodu, bezcelowa agresja, gnuśne lenistwo, pochopność w sądach, skłonność do łatwizny, słomiany zapał, bezduszny egoizm, poczucie winy, niekończący się żal, obezwładniający strach, nieufność, zwątpienie, cynizm, bezmyślność, uległość nałogom… Ile jeszcze potrafisz wyliczyć demonów, jakie my ludzie hodujemy w sobie – lub może – które hodują nas?
Bo kiedy okazało się, że na zewnątrz nie ma nikogo, przyroda jest martwą dekoracją, dającą się dowolnie i bezkarnie manipulować, a oderwany od niej abstrakcyjny Bóg zmienił się w pozaświatową abstrakcję, której z definicji nie da się pojąć, a więc jego istnienie lub nie-istnienie praktycznie stało się bez znaczenia – niemal wszystkie dręczące nas „złe siły” przeniosły się do wewnątrz.
Czy był to zarazem początek ego, pierwotna separacja indywidualnej świadomości, leżąca u źródeł naszej cywilizacji, jej wielkości, ale i jej nędzy? Być może, lecz ten wątek zostawię na razie na boku. Chcę natomiast przywołać jeszcze jeden motyw, ukazujący odmienne oblicze demona – takie, które niesie nadzieję i zachęca by zaprojektować narzędzia, które z „sił ciemności” pozwolą wydobyć światło.
To inne oblicze wewnętrznego demona ukazuje daimonion Sokratesa –– uwewnętrzniony głos, który kategorycznie zakazuje pewnych zachowań czy działań. Powstrzymuje przed czymś, co wprawdzie jest obiektywnie dozwolone, a może i użyteczne, zapewne łatwe i dostępne (samo przychodzi), lecz na dłuższą metę – nie jest dobre. Czyli jakie jest? Nie wiadomo, ale dobre nie jest. Człowiek (jeśli pozwoli sobie na refleksję, a nie podąży za pierwszym impulsem) czuje to wewnętrznym zmysłem. Można ten zmysł nazwać zmysłem moralnym. Ma on także wiele wspólnego z odczuciem estetycznym – człowiek wzdraga się przed tym czymś jak przed krańcową brzydotą, odczuwa wstręt i niechęć, które nieraz trudno racjonalnie uzasadnić. Wzdryga się, czuje obrzydzenie, a jednak… nie zawsze słucha tego głosu. Gdyż nadzwyczaj łatwo go zagłuszyć, zwłaszcza kiedy jego oponentem jest hałaśliwa i błyskotliwa pokusa, iluzoryczna pseudo-wartość natychmiastowej gratyfikacji, która wzywa: „weź mnie! To takie łatwe, miłe i przyjemne!”. Wewnętrzny głos, daimonion, ostrzegał więc Sokratesa: nie, tego ci zrobić nie wolno!
Rolą demonów jest odbieranie wolności. Także i ten demon wewnętrznej mądrości zamyka pewne drogi, odbiera ci pewne możliwości, ogranicza twoją wolność (lub jak powiedziałby Tischner – twoją swawolę). Jednak efekt jego działania jest odmienny niż w pierwszym przypadku. On nie degraduje, lecz buduje i nie mami, lecz rozwiewa iluzje, ukazując ukrytą za nimi „nagą” prawdę. Jeśli go posłuchasz, znajdziesz prawdziwą radość, zasłużysz na prawdziwy szacunek dla siebie. Choć zapewne ominie cię niejedna przyjemność.
Jak pogodzić te dwa oblicza demona? Na myśl przychodzi mi Mefistofeles z Fausta Goethego, mówiący: „Jestem częścią tej mocy, która zawsze chce zła i zawsze tworzy dobro”. To nie jest łatwa do przełknięcia opcja, tak drastycznie sprzeczna z naszym tradycyjnym, wpojonym przez wieki inkulturacji judeo-chrześcijańskim wyobrażeniem o diabelskiej naturze i złu. Zadziwiająco bliska jest natomiast poglądom buddyjskim, a zwłaszcza w tybetańskiej odmianie buddyzmu, naukom Maczik Labdryn i opowieściom o Milarepie, w których potężne i przerażające demony, kiedy zostaną odważnie rozpoznane i nakarmione przez oświeconą świadomość, stają się Strażnikami.
Czy tę – na pierwszy rzut oka absurdalną – koncepcję da się jakoś wykorzystać, aby znaleźć praktyczne rozwiązanie dla nas, dla mnie, dla ciebie?
Sądzę, że tak, jeśli nasze praktyczne pytanie-wyzwanie brzmi: Co mogę zrobić, aby mojego złośliwego demona zamienić we wspierającego mnie daimoniona-strażnika?
Jaka jest odpowiedź?
Odpowiedzi może być wiele, przy czym żadna z góry nie gwarantuje sukcesu i każda wymaga pokory i cierpliwości. Jedną z nich może być droga poznania, powiedziałabym nawet, że to jest droga konieczna i że od niej należy zacząć. Trzeba poznać swojego demona, aby…
No właśnie, aby co?
– aby go zwalczyć?
– aby go zrozumieć?
– aby go oszukać?
– aby go polubić?
– aby go wykorzystać?
– aby go nakarmić?
– aby go przemienić?
– aby odkryć jego prawdziwe intencje? potrzeby? przeznaczenie?
– aby go zbawić?
– aby dostrzec w nim…?
– aby móc…?
– aby z nim…?
– aby…?
Twoja odpowiedź – i to, czy ją znajdziesz i to, czy przyniesie ci dobre rozwiązanie – będzie zależała od pytania, jakie sobie zadasz. Na jakie pytanie najbardziej potrzebujesz znaleźć odpowiedź? Nie wiesz? Zapytaj swojego demona. Posłuchaj jakie pytania w tobie budzi. A potem poszukaj pytania jakie przed tobą ukrywa. Zanim zaczniesz szukać odpowiedzi, zastanów się nad swoim najważniejszym demonicznym pytaniem.